World of Magic
World of Magic
World of Magic
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


Świat Harry'ego Pottera powraca!
 
IndeksPortalLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj
Forum oficjalnie otwarte! Właściwie reinkarnacja forum po jego zamarciu z powodu utraty chęci na pilnowanie forum adminki Razz
W razie jakichkolwiek pytań (związanych z forum) piszcie do mnie! Agnes Thompson

 

 Angéle de La Fontaine

Go down 
AutorWiadomość
Angéle de La Fontaine

Angéle de La Fontaine


Różdżka : 16 cali, cis, sztywna, włos z głowy wili. Elegancka, sporej mocy różdżka, z wysadzaną diamencikami rączką i wygrawerowanym herbem rodu de la Fontaine.
Statystyki : Miotlarstwo: 0
Zaklęcia: 10 + 4
Transmutacja: 5
Obrona przed czarną magią: 15
Wóżbiarstwo: 0
Eliksiry: 10
Opieka nad magicznymi zwierzętami: 5
Zielarstwo: 10
Historia magii: 5
Numerologia: 0
Runy: 0
Female Liczba postów : 1
Join date : 31/05/2011
Skąd : Francja, Paryż

Angéle de La Fontaine Empty
PisanieTemat: Angéle de La Fontaine   Angéle de La Fontaine I_icon_minitimePon Cze 06, 2011 10:22 pm

Imię: Angéle France Antoinette Charionette Fleur
W rodach takich jak ten, w szanującej się arystokracji, członkowie często mieli po kilka imion. Nie inaczej jest w wypadku tej panny. W wyborze pierwszego, a zarazem najważniejszego imienia jej rodzice byli wyjątkowo zgodni. Angéle, przypominała anioła, po swojej matce, który dopiero co zstąpił na ziemię. Dość niespotykane, trzeba przyznać. Drugie było imieniem babki ze strony matki, a trzecie babki ze strony ojca. Czwarte należało do jakieś osoby, którą jej rodzice bardzo szanowali, a ostatnie, Fleur, oznaczało po francusku "kwiat".

Nazwisko: d'Lévesque de La Fontaine
Nazwisko jest szeroko znane w całej Francji, jak i na świecie. Dlaczego? Głównie swoim korzeniom. Kto słyszał o jakimś innym rodzie, którego początki są sprzed około 1000 lat? Niewątpliwie nazwa szlachetnego, starożytnego, czystokrwistego [...] rodu de La Fontaine znajduje się w różnych podręcznikach.
A skąd się wzięło nazwisko d'Lévesque? Otóż matka Angéle, Aurélie, nie chciała by wraz z pokoleniem jej panieńskie zaniknęło. Dlatego też nosi dwa, ale zazwyczaj używa tylko tego pierwszego, prawdziwego po ojcu. To drugie widnieje jedynie na urzędowych papierach i przedstawia się również nim na oficjalnych przyjęciach.

Wiek: 15 lat terroryzowania tego zacnego świata!
Dom: Slytherin
Klasa: V

Historia:
Francja. Dzielnica willowa Paryża, jedna z najbardziej okazałych i najbogatszych, w których mieszkali przeważnie arystokraci. Rodzina De La Fontaine nie odbiegała od tego twierdzenia. Można nawet powiedzieć, że była perłą wśród innych. Nie wszyscy mogli być nazwani mianem "błękitnokrwistego", hańbili dobre imię rodu co oczywiście nie jest wskazane. Oni w pełni na to zasługiwali, od niemal 1000 lat trzymali się starej, rodzinnej tradycji i nigdy jej nie łamali. Na przykład tego, że porody odbywały się we dworze a nie w szpitalu. Tej nocy był jeden z nich...
A noc ta była niezwykła. Trzeba wspomnieć, że wypadała Wigilia, a wielkimi krokami nadchodziło Boże Narodzenie. Ludzie dawno przestali chodzić po sklepach w poszukiwaniu prezentów, mugolskie samochody nie trąbiły na inne bez konkretnego powodu. Panowała względna i spokojna, świąteczna cisza. Całą Francję pokrywał śnieżny dywan, od dawna nie spadło go aż tyle jak tego roku. Mróz niemiłosiernie gryzł w każdy kawałeczek ciała, które nie jest zakryte ubraniem. A śnieg padał wciąż, razem z rozbrzmiewającymi ze wszystkich stron kolędami...
Pani domu otworzyła szeroko oczy, ale nie krzyczała. Utrzymywała twarde stwierdzenie, że to nie wypada, chociaż ból odczuwała duży, ale nawet nie pisnęła. Zastygła jak posąg.
Minęła północ, gdy narodziła się istota, która swoim słodkim wyglądem aniołka rozczuliła nawet służące. Była piękna niczym pół bogini a jej księżycowa skóra odbijała światło. Była śliczniejsza od jakiekolwiek istoty. Pomimo, że nie miała jeszcze włosów wiadomo było, że będą w kolorze srebrno złocistego. Za to oczy bez wyjątku także były niebiesko zielone, lazurowe wręcz jak toń morza francuskiego.
Minęło sześć lat. Dziewczynka nazywała się Lady Angéle Dahlia Antoinette Charionette Fleur. Pierwsze imię było adekwatne do wyglądu. Przypominała anielicę, która dopiero co zstąpiła z nieba. Kolejne były imionami babek, czwarte z kolei po jakieś osobie, którą jej rodzice szanowali, a ostatnie po francusku oznaczało "kwiat". Była kwiatem rodziców, najpiękniejszym kwiatem w całym bukiecie. Lady? Nic dziwnego. W arystokracji nosiło się różne przydomki, w tym właśnie lady, lub lord. To były dość wysokie pozycje, większość jednak mogła pochwalić się tymi niższymi, zaściankowa arystokracja.
Tak jak to w takich rodach bywa rodzina de La Fontaine była rodziną bogatą, która mogła pozwolić sobie na wszystko. Ich bale były znane na całą Francję, z powodu swojego przepychu, rozmachu i jakości. Podziw wzbudzało także wychowanie.
Dziewczynka od najmłodszych lat była otaczana prze niańki i guwernantki, koniecznie dobrze wykształcone. Rodzice nie mieli dla niej tak dużo czasu, ile wymagała, wiecznie zapracowani, ale nie znaczy, ze nie mieli go w ogóle. Jednak większość jej dzieciństwa czas wypełniała służba, gotowa na każde jej życzenie. I nawet nie dlatego, że to była ich praca. Powód ich bezgranicznego oddania był inny. Już od skończenia drugiego roku życia lady Angéle zaczęła wykazywać bardzo kapryśny i władczy charakter, typowy dla nieco rozpieszczonego dziecka, któremu nigdy niczego nie odmawiano. Bali się jej wybuchowego charakterku, którego przy tak młodym wieku nie dało się pohamować. Dlatego młoda Francuzka nie dawała swojej służbie zmrużyć spokojnie oka, wiecznie niezadowolona, rozpieszczona do granic możliwości, a każde potknięcie mogło się bardzo źle skończyć. Mogłaby być wręcz ich postrachem, gdyby i tak każdy we dworze jej nie kochał. Wilowaty urok robił swoje, ot co.
Dla niektórych takie życie mogło być męczące. Uczono ją etykiety, języków i gry na fortepianie, dbano o jej garderobę (dopóki sama się za nią nie wzięła chociaż od najmłodszych lat sama wybierała co chce nosić). Znajomych także jej dobierano. Od dziecka pokazywano jej z kim ma rozmawiać, a do kogo absolutnie nie może się zbliżać nawet z trzymetrowym kijem. Nie znosiła słowa "nie", o czym cała służba mogła przekonać się jednego dnia, kilka dni po skończeniu 6 lat...

~*~*~*~*~*~*~*~*~

- Non!
Sześcioletnia dziewczynka rzuciła porcelanowym, małym wazonikiem, który miał nieszczęście znaleźć się w zasięgu jej drobnych rączek. Drogocenny przedmiot, pochodzący jeszcze z czasów życia jej zamierzchłych przodków uderzył z głośnym hukiem o ścianę i roztrzaskał się, a malutkie odłamki poleciały we wszystkie strony pokoju. Kilka o mało nie trafiły w jej opiekunkę, Constance, która zdążyła odskoczyć w odpowiednim momencie. Gdyby nie jej refleks to najprawdopodobniej zahaczyłyby o jej skórę i skaleczyły. Jednak na młodej Francuzce, ogarniętej furią nie zrobiłoby to większego wrażenia. Nawet, gdyby jej złość przeszła.
- Ależ panienko, twoja mama kazała mi w to cię odziać - wskazała na trzymaną w dłoni obrzydliwie wręcz różową sukienkę, którą mogła założyć jedynie wyjątkowa fanka tejże barwy. Jednak nie ona, zdecydowanie nie była typem tych dzieci, które mogłyby codziennie chodzić w takich sukienkach. Dziewczę miało zupełnie odmienny gust.
- Non! Vous ne serez pas commandé moi quoi faire!* - krzyknęła będąc już na granicy, której w żadnym wypadku nie należało przekraczać. Nie powinna jej opiekunka, która wciąż nie dostrzegała niebezpieczeństwa i z tą sama, cierpliwą miną zbliżała się do niej z paskudnym elementem garderoby.
- Baby, ja tylko wykonuję prośby twojej rodzicielki. Nie moja wina. A mamusia na pewno zadowolona, gdy to założysz - podsunęła ubranie jeszcze bliżej, wciąż niezrażona. Ile czasu ta kobiecina, bo już przeszło prawie sześćdziesięcioletnia, mogła powtarzać te same słowa jak mantrę? Minęło ponad półgodziny, gdy wkroczyła do sypialni Francuzki. I od tamtego czasu próbuje przekonać ją do czegoś, czego rzecz jasna nie uczyni. Jej upór dawał się we znaki już w tam młodym wieku. Rozkapryszone dziewczę, ale dobrze wiedzące czego chce.
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać? Nie i koniec! - wrzasnęła i kolejny wazon przeleciał przez cała długość pomieszczenia i rozbił się w drobny mak. Obok tych dwóch dzieł leżały szczątki paru innych rzeczy, które miały tą właściwość, że łatwo mogły się stłuc. Dotąd niczego nie zauważająca Constance zaczęła naprawiać je różdżką i transportować na miejsce, skąd były wzięte, między innymi na gzyms marmurowego kominka, w którym nie palił się ogień. W jej oczach z wolna zaczął pojawiać się niepokój. Czyli jednak nie była taka niezłomna, jakby się wydawało.
- Panno Angéle proszę założyć tą sukienkę - powiedziała stanowczym acz nieco drżącym głosem, jakby miała zaraz się rozpłakać lub dać doprowadzić się do załamania, jak kilka innych jej opiekunek. A jej zdecydowany i niewątpliwie rozkazujący ton nie przypadł do gustu arystokratce. Próbowała innej metody, która w zadnym wypadku na nią nie działała, jedynie pogarszała wszystko. Była do kropla, która przeważyła czarę. Cała dotąd tłumiona, wilowata złość znalazła swoje ujście, a powinna to zrobić już dawno. Jej nieskazitelnie anielska osoba nie przypominała już dobrej księżniczki z mugolskich bajek dla dzieci. Cała łagodność odpłynęła, a jej miejsce zajęło wcielenie czystego złą i furii. Z pewnością ten widok nie ucieszył kobiety, która wciąż trzymając dzisiejsze przebranie stała na samym środku. I teraz już z tylko przerażoną twarzą.
A co stało się dalej? Lepiej nie opisywać tego ze szczegółami, no, chyba, ze ktoś lubi czytać drastyczne sceny, bo ta na pewnie nie była najmilsza. Ten, kto przynajmniej po części zna lub sam doznał wybuchu złości pół wil to wie, jakie są jego skutki. Jej krzyk niósł się echem po całej posiadłości de La Fontaine. Zapewne służba chowała się po kątach lub rozglądała się z przestrachem. W końcu ona mogła być wszędzie, a jej ofiarą mógł być każdy. Jej niekontrolowane wrzaski, pełne obelg przyprowadziły do pokoju jej matkę, która nie miała zadowolonej miny. Była nieodłączną kopią swej córki, tylko w starszej wersji.
- Constance, przecież mówiłam ci, co masz zrobić - powiedziała chłodnym, opanowanym głosem, jakby pobojowisko, jakie wyrządziła jej latorośl nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia. Wszak nie zrobiła, przecież będąc wilą sama wywoływała nie mniejsze - Właśnie musiałam przerwać ważną rzecz
- Madame Fontaine! - pisnęła - Ja...ja, się starałam, ale nie mogłam...
- Dość, Constance - ucięła - Proszę, wyjdź
Kobieta z najwyższym przestrachem i skruchą opuściła sypialnię, nawet nie próbując tłumaczyć się dalej. Wiedziała, że nic to nie da, a nie chciała stracić posady. Może i trzeba było się poświęcać przy opiekowaniu się taką panną, ale nie dało się powiedzieć, że płacili za to mało. Poza tym, pomimo niezwykle gwałtownej natury jeszcze nikt jej nie opuścił. Nikt nie miał serca zostawić takiego uroczego dziecka, dla którego rodzice nie zawsze mieli tyle czasu, ile potrzebowało. A przynajmniej taka była ich opinia.
Gdy drzwi się zamknęły obie stały w tym samym miejscu. Dziewczynka nie poczuła żadnego respektu przed matką, nie czuła wstydu czy innych, podobnych uczuć. Wpatrywała się w nią dość mądrym wzrokiem jak na jej wiek.
- Staraj się hamować swój temperament, chociaż nie jest to dla nas łatwe. Ale lepiej się tego naucz - powiedziała głosem prawie wypranym z emocji i wyszła również z pomieszczenia zostawiając pół wilę samą.

~*~*~*~*~*~*~*~

Minęło pół roku. Nastała zima i Francja spowita była w białym puchu, a mróz dokuczał niemiłosiernie. Jedna z bardziej srogich od wielu lat, aż niespotykana. Mugole zapewne narzekali na korki, pogoda skutecznie utrudniała ruch na drogach. A był on on spory, chociażby dlatego, że w ostatniej chwili większość śpieszyła się do sklepów po świąteczne prezenty. Ten problem nie dotyczył świata czarodziei, tym bardziej tego francuskiego, arystokratycznego społeczeństwa, które zebrało się tego wieczora w jednym miejscu. Nie trudno zgadnąć, że chodziło o posiadłość de La Fontaine'ów, gdzie odbywała się jedno z najhuczniejszych i najbardziej wybitnych przyjęć roku. Jej matka umiała organizować takie rzeczy, z tego była właśnie znana w całej Francji. Jej umiejętności w tym kierunku nikt nie umiał pobić, a wspomnienia krążyły wśród ludzi jeszcze długo po zakończeniu tego wydarzenia.
Jak co roku było ono wydane na część młodej arystokratki, która kończyła siedem lat. Tylko w nich, do niedawna uczestniczyła, wszelkie inne bale były poza jej zasięgiem. Gdy inni się bawili, ona siedziała na górnych piętrach zajmowana przez wykształcone guwernantki. Jednak nie mogło ją ominąć coś takie jak jej własne urodziny, połączone z balem bożonarodzeniowym. Tak, czy to nie ciekawa data? Urodziła się dokładnie 25 grudnia. Trudno o bardziej ciekawą datę, chyba, że w nowy rok.
Ten cały arystokratyczny świat, otoczony aurą elegancji i dobrego smaku, pełen wytwornych strojów, muzyki, niesamowitych, idealnych w każdym szczególe wnętrz i przede wszystkim bogactwa był zamknięty przed zwykłym plebsem, który mógł jedynie pomarzyć o obecności na takowym balu. Zza ścian nie dochodził żaden dźwięk więc nikt nie mógł nawet poczuć przedsmaku tego, co się działo w środku. Pozostawały jedynie wyobrażenia.
- Lady Angéle Dahlia Antoinette Charionette Fleur d'Lévesque de La Fontaine - powiedział uroczystym tonem mistrz ceremonii, którego zadaniem było zwiastowanie kolejnych wchodzących osób. Ona sama, zgodnie z tradycją wkroczyła na końcu, by cała uwaga zebranych gości była zwrócona na nią. Jak na stosunkowo młodą dziewczynkę była ubrana dość dorośle. Srebrny atłas sięgał samej ziemi, a srebrne, długie do pasa włosy ułożone były w wytworny kok, w którym lśniły diamentowe wsuwki, podobnie jak ten sam kryształ błyszczał w uszach. Elegancko, ale jednocześnie powabnie i nie ciężko. Schodziła ze schodów, pokrytych czerwonym dywanem wprost do sali balowej, z której wpatrywały się w nią setki par oczu, pełne rosnącego podziwu. Dziewczynka była dokładnie poinstruowana w tego typu sprawach. Głowa uniesiona, twarz nie wyrażająca absolutnie żadnych emocji, opanowana i zdystansowana. Jej krok był delikatny, pełen gracji, charakterystyczny dla cichego chodu wilowatych. Nawet muzykanci przestali grać, by nie psuć tej magicznej chwili.
A gdy tylko jej stopy, odziane w pantofelki dotknęły marmuru, którym była wyłożona podłoga zabrzmiała wreszcie melodia, a całe towarzystwo zaczęło ulegać mocy zabawy. Zaroiło się od kelnerów, którzy mieli usługiwać arystokratom, tace pełne były różnych rodzajów jadła, od tych francuskich, po te również zagraniczne, było sporo cudzoziemców, oczywiście także błękitno(spacja)krwistych. A służba roznosiła kieliszki pełne najróżniejszych gatunków trunków, jakie można było sobie wymarzyć. Piwniczka była dobrze zaopatrzona.

Nie można było powiedzieć, że się nudziła. Przeciwnie, była wprost oblegana. Gdy tylko wszystko się rozpoczęło, ze wszystkich stron sypały się propozycje tańców. Nie raz od dwukrotnie starszych chłopców, co było nieco dziwne. Jednak pomimo już swoich skończonych siedmiu lat wyglądała doroślej niż w istocie była.
Poczuła lekkie zdziwienie, ale oczywiście nie mogła nie przyjąć zaproszenia. Złapała podsuniętą dłoń i popędziła w tany ze swoim wybrankiem podczas, gdy reszta kandydatów odsunęła się w cień czekając na swoją kolej. Każdy, bez wyjątku był w nią wpatrzony, tak, jakby ona i oni byli magnesami o przeciwstawnych biegunach. Tyle, ze to ona bardziej ich przyciągała niż oni ją. Wywoływało to w niej jeszcze większą dezorientację, ale nie ukazywała tego, wciąż z obojętną maską na twarzy, która była wszczepiona na stałe, ukrywająca wszelkie inne uczucia, które nie mogły wyjść na światło dzienne. Gdy muzyka się zmieniła zraz dopadł ją kolejny wielbiciel, a potem następny i następny, każdy chciał tańczyć jedynie z nią i tylko z nią. Przez to wiele innych panien zostawało na lodzie, porzucone przez swoich partnerów w środku tańca. Sama pół wila zdawała się na początku nie zauważać złości w ich oczach i zawodu, nie domyślała się nawet, że to wszystko przez nią i to na nią były bezgranicznie zdenerwowane.
Gdy pozwolono jej nieco odetchnąć powędrowała w stronę stolików przy bokach sali. Na każdym widniał bukiet kwiatów sprowadzanych z innych krajów. Nawet florystów madame Fontaine wybierała bardzo ostrożnie. Usiadła przy jednym z nich czując ich słodką otoczkę, ale nawet one nie umiały zakłócić zapachu, który unosił się wokół niej samej. sama go nie wyczuwała, ale osoby trzecie owszem. Jeszcze słodszy i mącący w głowie zarazem.
Gdy tak odpoczywała obserwując inne pary usłyszała rozmowę dwóch innych arystokratek, brunetki i blondynki, które siedziały nieopodal niej i zerkających wyraźnie w jej stronę. Myślały, że głośna muzyka zagłuszy ich słowa jednak Francuzka i tak słyszała wszystko.
- ...to niemożliwe, przestań Annabelle - mówiła jedna z wyraźnym niedowierzaniem w głosie - Dobrze wiesz, że coś takiego zdarza się wyjątkowo rzadko. A nie wierzę w wyjątki - dodała stanowczym tonem
- Wiem co mówię, nie zaprzeczaj i uwierz. Jest taka sama jak jej matka. Odbija facetów na prawo i lewo, aż dziwne, że się ustatkowała. Przecież takim jak ona w głowie jedynie flirty i jeziorka - prychnęła blondynka
Annabelle pokręciła głową wciąż nieprzekonana. Rozmówczyni warknęła.
- Ona jest pół wilą, po swojej mamie, nie rozumiesz? Ta...uroda - niemal wypluła to słowo z wyraźną zazdrością w głosie - To mówi wystarczająco.
- Ale dlaczego? Może to przypadek - nieustępliwie ciągnęła przypatrując się swoim paznokciom
- Nie udawaj głupiej! wiesz, że nie mogło być inaczej. Córki wil zawsze rodzą się pół wilami, wyjątki nie istnieją. Ona odbiera nam chłopców, Annabelle. I zapewne jest bardzo z tego zadowolona - syknęła rozglądajac się, najwyraźniej wciąż nie zauważała pół wili siedzącej nieopodal. Chociaż pewnie nie zrobiłoby to na niej zbyt dużego wrażenia, gdyby wszystko usłyszała.
Annabelle wzruszyła ramionami, najwyraźniej odpuszczając sobie dalsze dyskusje, które prowadziłyby donikąd. Może nie chciała uwierzyć, bo jej zawiść była tak wielka? Ale chyba nie aż tak jak brunetki, która wprost kipiała złością. Jej twarz wyrażała żądzę mordu, gdy patrzyła się na swojego partnera, który najwyraźniej wciąż nie był nią zainteresowany, jedynie dyskretnie zerkał w jubilatkę.
- Musimy coś zrobić... - walnęła pięścią w stół z taką siłą, że siedzące obok, starsze małżeństwo pokręciło z dezaprobatą głową.
Dalej już nie słuchała. W głowie kłębiły jej się rozmaite myśli, nawet nie potrafiła ich zebrać w jedno. Nachodziły na siebie, a głównymi hasłami były nieznane jej słowa - wila, pół wila, Co to było? Czy to jest czy dobre? Wiedziała jedynie, że było ładne, a jak ładne to chyba dobre? Nie miała pojęcia. W tym samym momencie do jej głowy wpadły wspomnienia sprzed pół roku, jej wszystkie wybuchy złości i doprowadzenie do załamania nerwowego wielu opiekunek. Czy to się z tym wiązało?
Jej dalsze rozmyślania zostały brutalnie przerwane, gdy ponownie została poproszona do kolejnego tańca przez niewątpliwie starszego chłopaka o słodkim uśmiechu. Obie arystokratki spojrzały się na nią nienawistnym wzrokiem, jedna bardziej zabójczym od drugiej. Nie tajemnicą było, że marzyły właśnie o tym partnerze, który był bezdyskusyjnie przystojny. Mógł wybierać spośród swych rówieśniczek, ewentualnie odrobinę młodszych lub starszych, ale różnica wiekowa w tym wypadku była większa. Jemu nie robiło to różnicy, był nią niesamowicie zaoferowany i nawet nędzne próby odciągnięcia jego uwagi od pół wili spełzały na niczym.
- Puis-je demander dame de la danse? - uśmiechnął się tak zniewalająco, że wszystkim obecnym przy tym dziewczętom serca zaczęły bić mocniej i rozpływać się jak lód. Jednocześnie rosła w nich żądza krwi i wyeliminowania rywalki, ale nic nie mogły począć. Na planach się kończyło, nawet nie próbowały robić nic innego jak po prostu wpatrywać się z żalem i zawodem. Z wilowatą nie ma się najmniejszych szans. I doskonale zdawały sobie z tego sprawę.
Chłopak pociągnął ja za sobą i porwał w tłum wirujących par podczas, gdy wzrok innych przedstawicielek płci pięknej nieudolnie próbował ją zabić.

~*~*~*~*~*~*~*~*~
Minęły kolejne cztery lata. Angéle miała 10 lat. Od czasu pamiętnego balu była jeszcze piękniejsza, wyglądała na starszą niż jest co w jej przypadku nie były złą cechą. Emanowała większym seksapilem. Zniknęła już dawno urocza dziecinność, wyglądała jak młoda kobieta, ale jej słodycz, potrafiąca omamić i osłodzić każdego, który spojrzał w jej lazurowe oczy. Cukier wylewał się z niej.
Patrząc na to, że jest pół wilą, bardzo ciężko było jej utrzymać w ryzach naturalną, wilowatą naturę. Zdarzały się niekontrolowane wybuchy złości, ale z czasem zaczęła je kryć pod maską dumnego, chłodnego opanowania, która królowała na jej twarzy cały czas, nigdy nie ustępując innej. Była mniej przyjazna, mniej ludzka dla innych. Zaczęła się pojawiać druga strona jej charakteru, niszcząc doszczętnie tą pierwszą. Można powiedzieć, że bardziej była bezinteresowną, zakochaną w sobie, i stroniącej od pomocy dziką wilą, która mogłaby tylko uwodzić, i uwodzić by potem porzucić bez żalu i całe dnie spędzać w lasach, nad jeziorem z czego skrzętnie korzystała. W jej okolice były takie miejsce i bardzo często w nich znikała na długie godziny. Chciała żeby prawdziwa natura wil nie zatłamsiła się i nie dała pokonać ludzkim cechom. Chciała być mniej udomowioną pół wilą, trochę gardziła słabościami zwykłego człowieka. Dzięki temu większość zwykła myśleć o niej nie jako córce wili, ale prawdziwej wili.

Była z ojcem w ministerstwie magii. Przyszedł do pracy, był samym ministrem więc nie mógł nie iść. A tak przy okazji zabrał ze sobą córkę by pokazać jej to miejsce. A jednocześnie pochwalić się nią. Szła przez atrium wysadzane ciemnymi kamieniami i z zaciekawieniem wpatrywała się w zielone płomienie, w których co chwila pojawiali się czarodzieje, złote posągi, fontanny i malutkie, latające samolociki, przynoszące wiadomości, jak jej potem wyjaśnił tata.
Dotarli do biura. Nie mógł dłużej się nią opiekować, był zbyt zajęty więc mogła robić co chce. A patrząc na to, że ona też miała tu duży wpływ robiono wszystko czego zażądała lub czego sama nie poprosiła. W chwile przyniesiono jej jakieś słodycze a ona sama usadowiła się w jakimś fotelu współpracownika ojca, który co minutę pytał jej czy czegoś jej nie potrzeba. Sam wyglądał jakby miał ducha wyzionąć, wachlował się plikiem kartek uśmiechając przymilnie do wili. A ona z zadowoleniem kręciła się na krześle kręcąc głową. Nic nie zapowiadało, że jej złość znajdzie swoje ujście, gdy nawet nie było żadnych wstrząsów, które mogłyby do tego doprowadzić. Do czasu, gdy do biura nie dostał się jakiś pracownik z działu, którego nazwy nie pamiętała lub mało ją to obchodziło. Zapytał z zirytowaniem dlaczego współpracownik nie pracuje, miał donieść mu jakieś raporty a on robi maślane oczy do jakieś dziewczynki, która robi co jej się żywnie podoba. Cóż, najwyraźniej nie wiedział czyją jest córką i nie wiedział też co może się stać, gdy niepotrzebne ją się zirytuje. A w tym wieku jeszcze trudno były jej poskromić wybuchy, dopiero z czasem opanowała tą umiejętność. Na nieszczęścia pracownika wkurzyła się. Zdemolowała pół gabinetu a hałas przyciągnął jej ojca, który wyglądał niemniej groźnie od jej samej. Komu się dostała nagana? Oczywiście, że nie jej, urzędnikowi, który w tempie natychmiastowym zleciał o stołek niżej. A sama pół wila patrzyła na to z satysfakcją na ustach.

~*~*~*~*~*~*~*~*~
Mając 11 lat dostała list z Beauxbatons z informacją przyjęcia do francuskiej szkoły magii na co także nikt się nie dziwił. Każdy z rodziny chodził do tej szkoły, z małymi wyjątkami. Jednak każdy kto urodził się we Francji nie szukał innej.
Jako dziecko była grzeczna i wychowana, nie sprawiająca żadnych kłopotów. To co wymagał rodzinny honor ona się podporządkowywała i była prawdziwą arystokratką jak to nazywali jej rodzice. Nie raz była chwalona innym, a oni sami byli dumni jak pawie słysząc liczne pochwały na jej temat. Inna sprawa, że była także rozpieszczonym, egocentrycznym, często wybuchowym jeśli cokolwiek jej się nie podobało dzieckiem, ale chyba nie warto o tym wspominać.,
Jej charakter uległ jeszcze większej metamorfozie. Jej szacunek do tradycji i honoru zwiększył się, ale zrobiły to również inne cechy. Stała się władcza i wredna, nie mająca prawie żadnych skrupułów, gdy ktoś jej zalezie za skórę. Chłodna, wyniosła i nieprzestępna. Taka była w Beauxbatons, gdzie została powitana entuzjastycznie, szczególnie ze strony męskiej. Wysłała ją tam matka, która sama tam chodziła i uważała, że tam zadbają o jej dalszy rozwój i maniery. Nigdy nie narzekała na brak adoratorów, którzy za nią chodzili wszędzie i robili wszystko co ona sobie zażyczyła ani też na koleżanki bo przyjaciółek od serca nie miała. Żadna nie była do końca godna najwyższego zaufania z jej strony chociaż prawie się paru do tego kwalifikowało. Jednak mimo to traktowała wszystkich i wszystko za swoich poddanych, którzy bez szemrania powinni robić to, co chciała. Ona była królową, a cała reszta albo świtą, albo poddanymi. Wiecznie otaczana przez wianuszek fanek lub wielbicieli, jej podnóżków, które za zadanie miały wielbienie jej i usługiwanie co zresztą chętnie robili, niemożliwie zaślepieni, pełni nadziei na coś więcej.
Nie bawiła się tak bardzo chłopcami, w sensie, nie traktowała ich jak zabawek. Nie chciała jednak bawić się w stałe związki, była nie do końca ufna, wiedziała bowiem, że dzięki jej popularności i wdzięku można nią się chwalić a nie chciała być taką, która służyłaby wyłącznie do tego. W żadnym nie była do końca zakochana, można powiedzieć, że była tylko zauroczona. Ale serce, nie sługa złamało tą regułę. Poznała innego, bardziej odpowiedzialnego i traktującego ją poważnie chłopaka. Wszystko było pięknie, jak z bajki. On kupował jej kwiaty, zapraszał na romantyczne kolacje, fundował jej praktycznie wszystko co chciała. Wodziła go za nos, ale nie wiedziała, że on też nie był taki dobry. Wykorzystał ją, mówiąc wprost, tak jak podejrzewała. Wiedział, że była gwiazdą szkoły i chciał się wkupić w jej towarzystwo i jej życie. Nie była rozżalona, była wściekła. Pozbierała się w ciągu niecałego dnia, szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał. Małe rozgoryczenia zastąpiła złość i żądza zemsty. Była słodka...Bardzo słodka, praktycznie zniszczyła go, nie umiała mu potem wybaczyć. Potem nie umiał jej spojrzeć w oczy. Ona sama przestała wierzyć, że istnieją tacy, którzy traktowali by ją jak powinni traktować, Z szacunkiem. Zaczęła zmieniać chłopców jak przysłowiowe rękawiczki, bawiła się, traktowała jaka zabawki, które potem rzucała w kąt, gdy się znudzą lub dostanie w swoje łapki lepszą i nowszą. Uchodziła za prawdziwą femme fatale, którą nie obchodzą uczucia innych i czemu się dziwić, skoro taka była praktycznie od wczesnego dzieciństwa? Czy miała wyrzuty sumienia? Oczywiście, że nie, wile były pozbawione tego uczucia. Nawet nie tęskniła za prawdziwą miłością, ciężko było się w niej dopatrzeć jakiś ludzkich cech.

Jej dalsze życie było przepełnione licznymi romansami i porzuceniami. Nie znała pojęcia "stały związek", najpierw w sobie rozkochiwała, dawała nadzieję by potem perfidnie porzucić i kompletnie nie znając już delikwenta. Nie znała też co to wyrzuty sumienia. Jako taka istota nie znane jej było to uczucie.
Oczywiście nie każdy miał zaszczyt pobyć z nią chociaż jeden dzień. Nie każdy był tego godny. Wybierała sobie co lepszych i przystojniejszych, lub też tych najbardziej nieustępliwych, którzy mimo swojej zaciętości rozpływali się przy niej całkowicie ulegając jej urokowi.
A co z tymi, którzy się nie nadawali? Odrzucała ich pokazując już na wstępie, że nie są dla niej odpowiedni chociaż ci cały czas łazili za nią jak psy robiąc maślane oczy. Ale to ona decydowała i odprawiała adoratorów z kwitkiem lub też dawała im tak łazić i skomleć za jej plecami. Niektórzy czuli się zawiedzeni, inni byli wprost zrozpaczeni. Ale nigdy nie była przyczyną czyjejś śmierci...
Cristiano. Zwykły, szary uczeń. Niczym się nie wyróżniał, nawet nie był przystojny. Dlatego czy miał jakiekolwiek u niej szanse? Nie, powiedziała mu nie, gdy ją poprosił o chodzenie. Próbował wkupić się w jej łaski, obdarowywał drogimi prezentami, na które nie każdy mógł sobie pozwolić. Bo jeśli chodzi o zamożność to on nie należał do tej klasy średniej. Ale była uparta, no, może dała mu leciutkie uczucie nadziei, ale nic poza tym. Po miesiącu nieudanych pasm, w czasie wakacji Cristiano zabił się w iście mugolski sposób. Powiesił się na sznurze.

~*~*~*~*~*~*~*~*~
Był bal bożonarodzeniowy. W Beauxbatons od dawna przygotowano się do tego wydarzenia. Dziewczyny wyciągały najlepsze suknie a chłopaki szukali partnerek. Ona sama nie mogła narzekać na brak propozycji, które docierały do niej lawinowo. Każdy chciał z nią iść, ale ona wybierała rozważnie, nie chciała iść z byle kim. W końcu wybrała chociaż nie było to proste. Nie posiadał się ze szczęścia, gdy mu to powiedziała. Reszta patrzyła na to zawiedziona, mieli nadzieję, ze szczęście im dopisze i wybierze właśnie jego. Los chciał inaczej.
Nadszedł ten dzień. Długa, perłowo szafirowa suknia opinała jej ciało podkreślając kształty. Schodziła ze schodów ku sali balowej a wzrok był skierowany właśnie na nią. To ona była postacią, na której skupiony był cały zachwyt i zazdrość. Było wiadome, ze to ona była główną atrakcją tego balu. Jej partner stał tuż u podnóża czekając na nią. Minę miał jakby dwa razy pod rząd wygrał w loterii, jakby spełniło się jego największe marzenie. Kto wie czy takiego nie miał?
Zatrzymała się przed nim czując wlepione w nią oczy innych par czekających na oficjalne rozpoczęcie. Pocałowała go w oba policzki uśmiechając się promiennie i złapała go delikatnie za podstawione ramię ustawiając się w kierunku drzwi. Inni rozmawiali, śmiali się, byli w wręcz szampańskich humorach. Jednak nikt nie wyglądał tak olśniewająco jak ona i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Sala balowa wydawała się być jeszcze wytworniej urządzona niż w poprzednich latach. Królowało w niej srebro, biel i błękit, który widniał na każdym skrawku przestrzeni. Z sufitu spadał zaczarowany śnieg, który nie był materialny. Opadał nie zważając na to, ze napotykał na swojej drodze przeszkody. Zanikał dopiero, gdy dotykał ziemi. Lodowe statuy stały w całej sali, nie rozpływały się tak samo jak śnieg a nawet zdawały się same być żywe.
Elfy śpiewały i grały na instrumentach. Niemal tak samo pięknie jak ona, ale nie mogła odmówić, ze świetnie im to wychodziły. Jednak nie miały tej hipnotyzującej nuty.

Tańczyła z kolejnym chłopakiem, który najwyraźniej był zadowolony, że miał za partnerkę właśnie ją. Wykazywała to jego twarz, rozanielona, wciąż wpatrzona tylko w nią jakby świata nie widział. Zdawała się nie zauważać, że tak zachowywała się połowa męskiej części sali. Owszem, schlebiało jej to, nie każda urodziła się pół wilą. I nie każda zasłużyła na to. Czasami sądziła, że to jest pewnego rodzaju zadanie i trzeba po prostu umieć je wypełniać. A ona robiła to doskonale, nie powstrzymując i nie próbując zmieniać swojej natury. Nie chciała, uwielbiała taką być. Nie miałoby to sensu, wiedziała, że w tej potyczce nie wygra. Zerknęła ukradkiem na rozwścieczone panny pod ścianami lub filarami. Ten widok wywołał na jej twarzy lekki, dumny uśmiech, ale starała się nic nie pokazywać. Starała się być miła i wyniosła, wychowana tak, jak wypadało. Męczące, ale konieczne. Ktoś nie mógłby wytrzymać tej powinności chociaż mówią, że takie życie jest sielankowe i bez żadnych wad. Oni nigdy nie poznali co to znaczy arystokracja. Ale nie, bynajmniej na to nie narzekała.

Mijały kolejne utwory, a ona była przekazywana z rąk do rąk proszona przez coraz innych i na coraz dłuższy czas. Nie umiała powiedzieć ile już utworów przetańczyła ani z kim tańczyła. Chociaż każdy taniec wbrew pozorom wydawał się inny i nie dlatego bo każdy prowadził ją inaczej. Takie miała wrażenie. Właśnie to kochała w balach – to, że każdy był inny i niezapomniany, ale nie każdy to umie dostrzec.
Każdego było marzeniem zatańczyć z młodą królową tego przyjęcia. Bez protestów na wszystko się zgadzała zastanawiając się kiedy uda jej się uwolnić.
Minęła północ. Została opuszczona już przez ostatniego partnera, który dziękował jej chyba za bardzo niż kultura tego wymagała, ale odeszła prędko ze środka parkietu by zająć miejsce przy stoliku z paroma innymi pannami, które zawzięcie o czymś dyskutowały. Były to niewielkie stoliczki, porozstawiane wzdłuż całej sali, tuż przy ścianach. Większe były postawione w bardziej widocznych miejscach.. Nie dziwota, ze była dziewczyną, z którą każdy chciał chociaż jeden jedyny raz zatańczyć. Sama nie mogła sobie odmówić, ze była piękna i pożądana.
Piękna. Mało pasujące słowo. Piękne to były inne dziewczęta, które z zazdrością przyglądały się jak to inni ją prosili do tańca podczas, gdy one same okupywały filary przy bokach sali. To ona tutaj rządziła i to ona była tutaj najbardziej szanowana i chciana. Nie miała sobie równych, a podobna istota jeszcze się nie narodziła by ją pokonać. Cóż, matka natura ją hojnie obdarzyła, może nawet niezasłużenie, ale co będzie się tym przejmować?
Obserwowała innych uczniów, którzy tańczyli lub przynajmniej udawali, ze to robią. Czasami ledwo zdusiła śmiech, gdy widziała parę, która wyglądała tak, jakby słowo "taniec" było im obce.
Kolejne tańce, plotki, wymienianie uwag, strumienie wytwornych trunków, które lawirowały pomiędzy gośćmi w lekkich i delikatnych kieliszkach jeśli w ogóle w czymś były. Idealnie przezroczyste, tak jakby płyn utrzymywał się w powietrzu i chylił lekko na boki w rytm kroków. Pochwyciła szybkim ruchem z tacy przechodzącego obok kelnera i wypiła całość jednym ruchem nadgarstka. Odstawiła go z powrotem na tacę i podpierając się ręką lustrowała wzrokiem salę, przebiegając spojrzeniem po twarzach migających jej przed oczami osób. Rozwścieczone panny wciąż stały pod ścianami z założonymi rękami wypatrując kogoś do tańca na co niewielkie były szanse.
Przed jej osobą szybko zaczęła się gromadzić kolejka prosząca o chociaż jeden taniec co powitała z delikatnym uśmiechem na licu. Tak, miała spory wybór, ale partner tylko jeden. Wstała z krzesła wpatrując się w migoczące oczy chłopaków. Będzie czekała aż któryś się przemoże i sam ją złapie za rękę.
Nie musiała długo wyczekiwać. Jeden korzystając z okazji porwał ją z oblegającego tłumu. Nie znała go, nigdy nie widziała a nawet nie spodziewała się takowego tutaj pomimo tego, że większość twarzy znała z niezliczonej ilości bali, przerw i lekcji. Prowadzona delikatnie znalazła się na środku parkietu i zaczęła lawirować pomiędzy innymi z niebywałą gracją i wdziękiem, jak to zawsze robiła. Nie dziwota, ze była dziewczyną, z którą każdy chciał chociaż jeden jedyny raz zatańczyć.

Dochodziła druga, gdy wszystko się skończyło. Tłum uczniów zaczął się wylewać przez drzwi a inni nieświadomi niczego jeszcze kołysali się objęci lub nie chcieli jeszcze kończyć zabawy. Ona sama również wychodził z brunetem. Była w dobrym jak na nią nastroju, miedzy innymi dlatego, ze wyrwała jednego z największych przystojniaków w szkole. Na pożegnanie pocałowała go prosto w usta nie zważając na gwizdy i oklaski, dochodzące ze wszystkich stron. Widziała rozwścieczone lub zazdrosne miny innych dziewczyn, które oglądały tą scenę. Poczuła dumę. Jednak nie wiedziała, że jest ktoś, kto jest bardziej rozwścieczony od innych...

~*~*~*~*~*~*~*~*~
Był późny wieczór, dwa dni po balu bożonarodzeniowym. Połowa szkoły znajdowała się w domach, ona nie miała ochoty w tym roku do niego wracać. Lubiła spędzać je w szkole. Nienawidziła, gdy coś się wydarzy wtedy, gdy jej nie ma. Jednak nawet nie o to chodziło. Sama nie wiedziała dlaczego tak woli. Zamek miał jakąś aurę.. Kierowała się w kierunku lochów zadowolona, ze udało jej się poderwać jednego z największych przystojniaków w całej szkole. I tym razem miała zamiar go nie rzucać chyba, że będzie do tego zmuszona. Przypominała jej się wciąż sytuacja sprzed roku i tylko wypełniało ją gniewem.
I nie miała zamiaru być litościwa. Nie tolerowała zdrady i jak tylko się dowie, że chciał ja wykorzystać ze względu na to, ze jest ładna i popularna a bardziej temu będzie chodziło o pierwsze bo na drugie nie może narzekać czeka go ten sam los co Marcusa. I to może jeszcze gorszy jak wystarczająco będzie wściekła. Zemsty to jej specjalność i dzięki nim umiała się pozbyć delikwenta bez większego bólu. Nie umiałaby wybaczyć nigdy. Inna sprawa, że ona sama była niewierną istotą, która tylko bawiła się chłopcami, ale stosowanie tego w jej kierunku było zabronione. Niesprawiedliwe, ale takie były zasady.
Nawet nie zauważyła, ze w lochach był ktoś jeszcze, ukryty w cieniu, tak by nie było widać jego twarzy. Podeszła bliżej. Ujrzała delikatnie mówiąc niezbyt ładną dziewczynę z powodzeniem mogącą startować w parodii miss jednak nic nie powiedziała. Zignorowała ją i poszła przed siebie nie chcąc nawet pytać co osoba z innego domu robi przy wejściu do jej. Jednak zatrzymała się, gdy ta zaczęła:
- Jesteś zadowolona? - zapytała ze złością
Obróciła się na pięcie z twarzą wyrażającą całkowite lekceważenie i znudzenie.
- Tak, jestem dziękuję za zainteresowanie. - uśmiechnęła się złośliwie i poszła dalej.
Dziewczyna zdawała się być całkowicie zbita z tropu. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi więc przeszła do sedna. Jej wybuch mógłby być porównany do wybuchu małej bomby. Jej głos odbijał się od zimnych ścian lochów.
- Rzucił mnie! Właśnie dzisiaj! Ze względu na ciebie! Ja go kochałam a ty się chcesz pobawić! - wycedziła z jadem
Teraz już i ona była lekko wkurzona. Znowu się obróciła, ale teraz wyraźnie na jej twarzy malowało się zimno i sarkazm.
- Jeśli ci o niego chodzi to on sam mnie wybrał, widać wolał mnie od ciebie. I nie dziwię się mu. A poza tym - uśmiechnęła się złowieszczo - Nie jesteś jedyną osoba, której chłopak uciekł do mnie. Powinnaś się cieszyć, ze miałaś takiego fajnego faceta - odrzekła z wyraźnym akcentem na słowo "miałaś"
Dziewczynie otworzyły się usta, ale nie mogła nic wydusić. Zabrakło jej słów. Jednak po paru cichych sekundach wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęcie...

Pewnie każdy teraz by pomyślał, że zaklęcie trafi w nią i koniec zabawy. Jednak wtedy musiałby nie znać mademoiselle De La Fontaine. Szybkim ruchem odbiła promień, który trafił w bliżej nieokreślonym kierunku. Sądząc po głuchym dźwięku musiało w kogoś trafić. Nie przejęła się. Jednak dziewczyna wciąż kipiała złością, która wzmogła się patrząc na to, ze nie udało jej się zaatakować.
- Zwariowałaś? - syknęła z różdżką w pogotowiu mierząc ją morderczym wzrokiem
Jakby tylko miała możliwość trafienia jej strumieniem ognia. Jednak nie mogła sobie pozwolić. Szkoda. Za to jej oczy z łatwością zmroziłyby ją, widniały w nich ledwo zauważalne, zimne ogniki.
Nie miała zamiaru dalej kontynuować. Nie chciała zaczynać, wolała żeby cząstka winy nie była po jej stronie. Na jej twarzy rozkwitł tylko złowieszczy uśmieszek, ale wzrok wciąż mógłby zabić.
Nie zauważyła nawet, gdy do lochów przybiegła dyrektorka razem z jednym uczniem. Minę miała surową, ale nie napawała ją skruchą. Z dumnie podniesioną głową patrzyła na nią.
Cholerny prefekt.
- Co tu się dzieje? - zapytała - Robicie pojedynek? Od tego jest klub, nie korytarz! Poza tym powinnyście już dawno być w łóżku - popatrzyła na zegarek.
Zerknęła na chłopaka jakby chcąc go zatłuc za to, że poszedł do samej dyrektorki. Ale czym ona się przejmuje?
Zląkł się pod jej wzrokiem jakby mówił "Przykro mi, nie wiedziałem, że chodzi o ciebie"
- Nie pani dyrektor, ta dziewczyna - kiwnęła na nią - Sama rzuciła na mnie zaklęcie. A właściwie chciała to zrobić bo je odbiłam - w jej głosie zabrzmiała lekka nutka dumy
Kobieta podniosła brew.
- Czy to prawda, panno LaCroix?
Dziewczyna spuściła głowę nie odzywając się. Cała złość z niej odpłynęła, jakby jej nie było. Widok samej dyrektorki ja przeraził. Tym bardziej, ze było wiadomo z góry, że jest na straconej pozycji. Każdy kto z nią miał czelność zadzierać na takiej był.
Uznała to za potwierdzenie.

~*~*~*~*~*~*~*~*~
Poczuła radość, gdy znów zobaczyła swój dom. Tak, jakby powróciła do niego po długich latach a nie zaledwie po paru miesiącach. Jednak towarzyszyło temu dziwne uczucie czegoś nowego.
Chciała być sama. Chciała przemyśleć ostatnie 24 godziny w spokoju i zastanowić się nad tym co zostało postanowione. Jednak nie było jej to dane. Rodzice chcieli z nią to przedyskutować. Czy nikt nie umiał tego zrozumieć, że nie chce być w tej chwili z kimś?
Spłynęła po schodach, nie dotykając prawie stopni. Wciąż miała na sobie niebieskie, jedwabne szaty Beauxbatons. Nie docierało do niej, że już nigdy ich nie założy bo zastąpią je inne.
Siedzieli na bogato zdobionym fotelu przed marmurowym kominkiem, w którym wesoło tańczyły ogniki. Matka jak zwykle nienagannie ubrana była najbliżej jej, ale ona wciąż stała na środku salonu, bez słowa czekając na ich reakcje.
- Kochanie, wiemy, że to nie twoja wina, ale naprawdę ustaliliśmy, ze tak będzie lepiej - zaczęła matka łagodnym tonem - Planowaliśmy to już od roku, ale wciąż nie wiedzieliśmy czy to nie będzie błąd. Można było powiedzieć, że teraz okazja sama się nasuwa pod rękę. Pojedziesz do Hogwartu, do Anglii. Od przyszłego roku.
Milczała. Nie chciała ukazać swoich prawdziwych uczuć. Na jej twarzy widniała chłodna, obojętna maska porcelanowej lalki, która nigdy nie miała dane już się uśmiechnąć. Tak naprawdę złość się w niej gotowała.
Skinęła głową, że zrozumiała.
- Porozmawialiśmy z ojcem z dyrektorką. Możesz czuć się usatysfakcjonowana, ta dziewczyna została wyrzucona ze szkoły - kontynuowała z nieco chłodnym wyrazem twarzy. Już sobie wyobraziła jak jej matka wywierała wpływ na kobietę dopóki nie sprawiła, żeby mademoiselle LaCroix została ukarana. Kąciki jej ust lekko podniosły się do góry.
- Nauczysz się języka, poznasz inną kulturę. Dobrze ci to zrobi.
Ponownie kiwnęła głową. Nie miała zamiaru zaprzeczać lub próbować zmienić ich decyzję. Wiedziała, że już na to za późno i wszystko jest z góry załatwione.
- Trafisz tam na początku przyszłego roku. Możesz już powoli zacząć się z tym oswajać i dobrze ci radzę zacząć się uczyć angielskiego. Francuskim czy włoskim tam się raczej nie porozumiesz.
Stała jakby ją wmurowało w ziemię, z beznamiętnym wyrazem twarzy, jakby wszystko było jej obojętne. Jednak chciałaby przynajmniej się dowiedzieć jaka była przyczyna owej decyzji. Nie mógł to być atak dziewczyny, w końcu dlaczego ona miała przez nią takze być ukarana? W końcu to ona tu była poszkodowana. Inna sprawa, że sama trochę ją podenerwowała, ale chyba nie trzeba nikomu tego faktu uświadamiać, prawda?
Nim zdążyła zadać pytanie jej matka sama zaczęła temat, jakby umiała czytać jej w myślach.
- Podjęliśmy ten krok z jednego powodu - jej mina wyrażała lekkie obrzydzenie i dezaprobatę - Beauxbatons powoli staje się nie do przyjęcia...
- Nie liczy się z ministerstwem. Madame Villeneuve najwidoczniej nie chce żadnego wpływu z zewnątrz. Cały czas trwają negocjacje i rozmowy, ale ta kobieta jakby postradała wszystkie zmysły. Postaram się jak najszybciej o nowego dyrektora, inaczej nie wiadomo co dalej będzie z tą szkołą. Tym bardziej, że nie potrafi odpowiednio wszystkim kierować. - wtrącił ojciec z wyrazem twarzy niemal takim samym jak jej matka. Najwidoczniej w tym fakcie byli oboje zgodni, co nie zawsze się zdarzało
- Owszem - przytaknęła Aurélie zakładając nogę na nogę i zerkając gdzieś w dal - Chcemy, żebyś kontynuowała naukę w lepszym miejscu dopóki sytuacja z Beauxbatons się nie polepszy. Nie wiadomo ile to będzie trwało, ale chyba nie pozwolimy byś tam wróciła. Hogwart ma dobre referencje, jedna z najlepszym szkół w Europie. Durmstrang...to nie było to. Anglia jest odpowiedniejsza...-urwała zamyślając się na chwilę - Zapomniałabym! Trzeba ci jak najszybciej znaleźć nauczyciela. Słyszałam o jednym, podobno najlepszym w całej Francji. Oczywiście też mogłabym ci pomóc, lub ojciec, ale nie za specjalnie mamy dużo czasu. A w końcu do początku roku zostało go tak niewiele.
Aurélie zerwała się z fotela. Pewnie pobiegła wysłać sowę. Westchnęła pod nosem. Nie lubiła Anglii, nie przepadała za tamtą pogodą. Będzie tęskniła za Beauxbatons, ale nic już nie poradzi. Decyzje jej rodziców zazwyczaj były słuszne więc może i tym razem się nie mylili. Jednak pomimo wizji lepszej edukacji nie uśmiechało jej się opuszczenie Francji.
Uznała, ze rozmowa została zakończona. Pobiegła do swojego pokoju zatrzaskując drzwi.
~*~*~*~*~*~*~*~*~

Wygląd:
Jedno jest pewne - ta istota stanowczo zdążyła już popaść w samouwielbienie. Uważa się za najpiękniejszą ze wszystkich stworzeń, jakie chodzą po tej ziemi i nie zapowiada się na to, by jakakolwiek siła zdołałaby to stwierdzenie z niej wyplenić. Ale nie dało się zaprzeczyć, nawet, gdyby się chciało, bo byłoby to kłamstwem. Każdy, kto ją widzi ma głębokie przeświadczenie, że nigdy, przenigdy nie widział kogoś tak wyjątkowego.
Owa dziewczyna, a właściwie młoda kobieta jest pół wilą. Niby ma kilka wspólnych cech, charakterystycznych dla jej gatunku, ale jest inna i doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Sylwetka. Gdybyś zobaczył posąg najbardziej utalentowanego rzeźbiarza, rzekłbyś, że musiało to być jego dzieło. Idealnie proporcjonalna, smukła, talia jak osa, z kuszącymi kształtami. Mogłaby pozazdrościć jej nie jedna modelka chociażby tego, ze ma ją bez nawet minimalnego wysiłku, taki gen. Nogi posiada długie, przysłowiowe "aż do nieba". To spostrzeżenie powiększają jeszcze szpilki, których wila Francuzka nigdy nie zdjęła z nóg, no, nie licząc paru wyjątków. I może się pochwalić ich bardzo dużą kolekcją!
Ręce proporcjonalne do reszty ciała, ze smukłymi ramionami, zakończone paznokciami pomalowanymi na francuski manicure.
Ale główną rzeczą jest jej twarz, bo na nią spoglądasz. Chyba, że jesteś kompletnym zboczeńcem, który potrafiłby w czasie rozmowy patrzeć się jedynie na jej imponujący biust. Pierwsze skojarzenie jakie się nasuwa to jedna z tych porcelanowych lalek. Jest odzwierciedleniem ich, nieskazitelna i jasna jak śnieg, sprawiająca wrażenie, że mogłaby się potłuc jak owy materiał.
Oczy. Są jednym z najbardziej intrygujących części. Mają specyficzną moc przyciągania, która nie pozwala rozmówcy uciec wzrokiem gdzieś indziej. Ich kolor jest zmienny jak pogoda. Zależy od humoru i światła. Poczynając od czystego błękitu i na soczystej zieleni kończąc. W razie potrzeby mogą być słodkie i urocze lub też zimne i porównywalne do bazyliszka. Jedno spojrzenie i padasz trupem.
Usta. Ni duże, ni małe, takie w sam raz, ale pełne i zmysłowe. Obiekt marzeń tysięcy osobników męskich na całej kuli ziemskiej, trudniejszy do zdobycia niż najwyższy szczyt Ziemi. W naturalnym kolorze są malinowe, ale wila często też ma je pomalowane czerwoną szminką, z którą się nigdy nie rozstaje.
Okalana gęstymi, jasnymi włosami, w srebrnym odcieniu, charakterystycznym dla wszystkich wilowatych. Sprawiają wrażenie, jakby żyły własnym życiem, nawet, gdy nie ma najlżejszego podmuchu wiatru unoszą się i opadają prawie do pasa.
Jak było wspomniane przypomina anioła. Jednak to tylko pozory. Mało kto wie, że jej powierzchowny wygląd jest złudny. I imię tyczy się tylko tej zewnętrznej maski. Tak naprawdę jest jedną z najgorszych zołz jakie chodziły po tym świecie. Co niektórzy, mający aż nadto bujną wyobraźnię myślą, że jest córką samego Lucyfera. I tak, można tak stwierdzić, chociaż nią nie jest.
Ale owszem, możne to ukryć. Cały chłód i duma, jaka jest na co dzień widoczna może być szybko ukryta, pozostawiając samo wrażenie idealnego, dobrodusznego anioła. Przez to dorośli zwykli rozpływać się nad nią i jej manierami, a staruszki wciskać do ręki cukierki.
Ale nie zapominajmy o tym, że to jedynie iluzja...

Charakter:
Jeśli myślisz, że jest taka sama jak to podsuwa jej anielski wygląd to nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. Jej charakter bardziej pasuje do diablicy niż do tego dobrodusznego stworka z niebios.
Trzeba podkreślić, że jest piękna a przy tym przebiegła. Wie doskonale, że dzięki swojemu wyglądowi umie dużo zdziałać, ale także wrodzonym umiejętnościom postawienia na swoim. Nikt nie potrafi jej się sprzeciwić a biada temu kto to uczyni. Jednak nikt jeszcze tego nie próbował, szczególnie facet, bo akurat oni rozpływają się przy niej jak lód w letnim słońcu.
Jest ambitna, aż nadto, jak postawi sobie cel, dąży do niego nawet po trupach, byle żeby go osiągnąć.
Chłodna, seksowna a przy tym chodząca zagadka. To podstawowe określenie oddające jej naturę. Jest zagadką bez rozwiązania, przynajmniej na taką wygląda. Głównie z powodu, że przed nikim się nie otwiera, nikomu nie powierza sekretów, uważa, ze bezpieczniej jest być nie do końca ufnym, wszyscy potrafią takiego człowieka wykorzystać.
Dumna. To również jest pewne. Chodzi z wysoko uniesioną głową, nigdy nie spuszcza wzroku w czubki swoich butów. Pewność siebie to jej zasada, której nigdy nie łamie. Nie masz jej? Będzie ci bez niej w życiu ciężko. Tacy wyjątkowo są podatni na wpływy. Szczególnie jej.
Próżność. To jej drugie imię. Uwielbia słuchać pochwał na swój temat i nie przyjmuje słów krytyki, po prostu jej nie uznaje. Jak można powiedzieć coś złego na taką idealną istotę jak ona? Każde to zwykłe kłamstwo, nie pokrywające się z rzeczywistością. Wyznaje zasadę, że jak nie kochasz panny De La Fontaine to zwyczajnie jej się boisz. Innej opcji nie ma, chociaż zazdrość także jest tu dopuszczalna.
Ironiczna i sarkastyczna? Owszem, zawsze taka jest. To jej nieodłączny atrybut, ironia zawsze kwitnie na jej twarzy, podobnie jak wyuczona perfekcyjnie obojętność.
Może nie jest tak łatwo ją zdenerwować, ale także nie trudno. Zazwyczaj nikomu to się nie udaje. Jeśli napotkałeś ją w złym humorze, to jest on spowodowany jej wilowatymi humorkami, które objawiają się aż nazbyt często, a nasilają się jeszcze bardziej, gdy zbliża się pełnia. W takich momentach cała szkoła się trzęsie i chowa po kątach, gdy usłyszy złowieszczy stukot Francuzki. Jeśli ktoś wpadnie w jej łapki...nie przeżyje tego spotkania bez małego uszczerbku na psychice.
Arystokratka. Otaczana manierami i dobrym wychowaniem. Żyjąca w świecie wytwornych bali, sukni z gorsetami, jedwabnych rękawiczek, muzyki operowej, bogactwa, służby, dumy i zdystansowania. Od lat wychowywana w tej kulturze i nigdy nie miała żalu o to. Przeciwnie, cieszyła się z tego.
Zapalona francuzofilka. Kocha swój kraj ponad wszystko i uważa, że nic go nie zastąpi. Znajduje coś francuskiego w każdej dziedzinie życia: w książkach, winie, muzyce i naturalnie modzie. Mimo, że na co dzień nie nosi nie pogardzi stylem Marii Antoniny. Lubi obcisłe suknie z cieniutkimi paskami i perły jak i koronkowe kryzy, lekko bufiaste rękawy, jedwabne szale i pantofelki. Nawet obelgi formułuje po francusku.
Kocha być w centrum uwagi i nie musi się o to starać ponieważ zwykle gdziekolwiek się znajduje cała uwaga jest skupiona na niej.
Mściwa. Nie popuszcza zniewagi, oszustwa, nienawidzi nieszczerych ludzi lub tych, którzy zwyczajnie nadepną na jej odcisk. I lepiej się wtedy bać bo ona po prostu takich niszczy. I bez użycia bardzo skomplikowanych środków chociaż kocha intrygi, które często bywają bolesne. Lepiej jej nie podpadać, ona zawsze ma coś, co może cię zabić, jednak nie w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Jej zaufanie jest ciężej zdobyć niż obrabować najbardziej strzeżony bank. Krukonów, Gryfonów, Puchonów...zazwyczaj nimi pomiata, wyjątki są bardzo nikłe, a Ślizgoni? Niektórych traktuje jak powietrze, często sądzi, że niektórzy nie są godni by być w domu węża. Jednak jeśli już komuś uda się zdobyć niemożliwe czeka wiele przywilejów i coś, co się marzy wszystkim a co jest dalsze niż gwiazdy na niebie...
Niekwestionowana królowa. Otacza się wianuszkiem adoratorów i świty, ich poddanych. Chcesz być jednym z nich? Postaraj się, jeśli coś w sobie masz. Jeśli nie...nie łudź się, że cię zauważy. Nietolerancyjna jak diabli. Nienawidzi szlam i osób półkrwi, liczą się dla niej tylko ci czystej krwi. Od dziecka miała wpajane żeby nie zadawała się z takimi ludźmi, ze oni są gorsi od innych. Więc można powiedzieć, że tą niechęć wyniosła z domu. Takich kocha obrażać jeszcze bardziej niż zwykłych przedstawicieli domów nie licząc domu węża, dla których bez znaczenia jest złośliwa. Może powiedzieć, że w tej bluzce wyglądasz jakbyś założyła na siebie szmatę woźnego lub zaserwować talerz pełen wymyślnych tekstów. A to i tak łagodne. Jak ma większą ochotę może obrzucić cie takimi obelgami, złośliwościami, że się nie pozbierasz a z nią nie da się wygrać o czym dużo osób zdążyło się przekonać.
Władcza.Posiada chorobliwą manię władzy nad światem. Taki mały uszczerbek na psychice, można rzec. Ma zamiar sterroryzować cały świat i nim zawładnąć. Z ludzi zrobi sobie niewolników, tych, którzy jej się sprzeciwią powybija, tak samo jak szlamy, zdrajców krwi, inne dziwne jednostki, z niektórych zrobi poddanych i pozwoli się wielbić. A z tego całego tłumu wybierze jedną lub dwie damy jako najbliższe doradczynie i towarzyszki na dworze.
Uwielbia imponować innym i pokazywać swoją wyższość. Uważa się za lepszą bo ma arystokratyczne pochodzenie i pochodzi z bardzo starego rodu czym nie każdy może się pochwalić.
Wbrew wszelkim podejrzeniom nie należy do tych pustych panien (niech ucieka ten, kto tak twierdzi, bo jak go znajdzie to rozszarpie!). Posiada chłodny acz bystry i logiczny umysł. Nie jest na pewno tak przemądrzałą jak Krukoni, co to, to nie, ale nie można powiedzieć, że jest głupia. Ma dobre oceny, chociaż nie za specjalnie przykłada się do nauki, a przynajmniej zależy czego. Trucizny i zaklęcia szkodzące? Z tego ma same W!
Istna diablica w pozornym ciele zimnego anioła. Wszyscy, którzy zdążyli zasmakować i odczuć jej prawdziwy charakter na własnej skórze myśli, że nie jest człowiekiem. I poniekąd jest to prawda. Ale równie dobrze jest też uważana za samego diabła, ni krzty w niej jakichkolwiek ludzkich cech. Dawno się ich wyzbyła, gardziła słabościami, które zazwyczaj towarzyszą człowiekowi. Nie ma w niej litości, smutku, żalu, współczucia. Jest tylko zło, które coraz bardziej ją ogarnia i nie zapowiada się, by miało kiedykolwiek ustąpić lepszym cechom. Czasami ludzie myślą, że nie może być gorsza niż na co dzień to okazuje. Duży błąd. Może być gorzej, ale nigdy nie miała okazji tego okazać. Bezwzględna, lodowata, nieludzka suka.
Miłość? Czyżby żart? Nie wierzy, nie wierzy w prawdziwą miłość, przynajmniej w jej wypadku. Nie brakuje jej kandydatów, trzeba przyznać, że chodzi za nią praktycznie cała męska część szkoły, robiąca sobie wielkie nadzieje na coś co graniczy z cudem. Nigdy nie wybiera byle kogo, chociaż niektórzy dostąpili tego zaszczytu, ale...cóż, musiała szybko się ich pozbyć a na ich miejsce po jakimś czasie wskoczył kolejny kandydat, który niczym się nie różnił od poprzedniego. Przez to zaczęła sądzić, że lepsze są pięciominutowe flirty, króciutkie związki niż stała miłość. Jednego dnia udaje tobą zainteresowaną, drugiego cię nie zna. Zmienia ich jak rękawiczki. Po co patrzeć jak się zużywają jak lepiej codziennie mieć nowe? Ale może kiedyś nadejdzie ten dzień, który przełamie jej nieufność i twierdzenie, że faceci nie nadają się do prawdziwych związków...
Przyjaciele? Sama nie wie czy jakiegoś ma. A jeśli ma to jednego, zaufanego i więcej, proszę się nie łudzić, nie będzie miała. Nigdy ich nie miała, posiadała jedynie swoją świtę, złożona z paru dziewczyn, bezgranicznie w nią zapatrzonych. Jak wiadomo z natury jest bardzo nieufna i znajomych wybiera sobie według ostrych kryteriów. Otacza się ludźmi "na poziomie" i jednocześnie pięknymi. Można rzec, że na bycie jej przyjacielem trzeba się urodzić. Może istnieje taka istota. Ale kto nim jest kto będzie taki jak ona? Takich ludzi wbrew pozorom jest mało bo w końcu ona jest wyjątkowa.
"Kto dosięgnie najwyższej gwiazdy...?"

Statystyki:
- miotlarstwo: 0
- zaklęcia: 10 + 4
- transmutacja: 5
- obrona przed czarną magią: 15
- wróżbiarstwo: 0
- eliksiry: 10
- opieka nad magicznymi zwierzętami: 5
- zielarstwo: 10
- historia magii: 5
- numerologia: 0
- runy: 0

Cechy genetyczne (wilkołak, wampir, wężousty itp.): Pół wila

Mogę być prefektem?
Powrót do góry Go down
 
Angéle de La Fontaine
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Avatarnia Angéle

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
World of Magic :: Administracja :: Karty Postaci :: Uczniowie-
Skocz do: